Strony

czwartek, 15 listopada 2012


W Nowej Zelandii jest wiele szlaków turystycznych specjalnie wytyczonych przez 
 Departament Konserwacji w celu pokonywania pieszo lub rowerem długich kilometrów 
w szczególnie interesujących nowozelandzkich zakątkach.

Dzisiaj zapraszam na ponad 50 km wycieczkę Queen Charlotte Track, 
którą odbyliśmy z kolegą w jeden z listopadowych weekendów.

Na początku musimy przeprawić się na Wyspę Południową 
- przystań promowa jest blisko naszego Uniwersytetu 
- a więc hop na prom z plecakami 


i odpływamy z Wellington żegnani przez niskie chmury, mżawkę i mocny wiatr 
- pogoda mało ciekawa - skoro mamy być już dzisiaj ok 6 h na szlaku.



Mijamy przedmieścia Wellington -  w jest końcu jakiś wieżowiec ...


Wypływamy już na otwarty ocean, tj. do Cieśniny Cooka 
- na zdjęciu samolot podchodzący do lądowania 
(polecam pierwsze posty z października, 
gdzie zamieściłem film jak samoloty walczą z wiatrem)


A drugiej strony sygnalizacja morska u wejścia do zatoki, nad którą leży Wellington.


Chmury przetaczają się przez Wyspę Północną - na szczęście ją opuszczamy, 
a nad Cieśniną wiatr przegonił chmury i jest słońce ;)


Podróżuje się spokojnie - ale specjalnie wcześniej sprawdzałem pogodę
 - inaczej można natrafić na duże fale i zwrócić wszystkie posiłki z ostatniego tygodnia ;)

Zapraszam do obejrzenia filmu z rejsu sztormowego zamieszczonego pod tym postem - 
szczególnie płaczą wtedy posiadacze samochodów ...

Nami wiatr dosłownie rzuca po pokładzie, tj. mną i poznanego Ph.D z Seattle
(reszta pasażerów już dawno siedzi w barze)


Po godzinie rejsu witamy wybrzeża Wyspy Południowej
 - a tu pełne słońce i brak wiatru (a tylko 40 km do Wyspy Północnej)

Zmienność tej typowo wyspiarskiej pogody Nowej Zelandii jest zaskakująca 
(rano deszcz, a po południu słońce i vice versa 
nie mówiąc o gwałtownych spadkach temperatur)


Na potwierdzenie słów - spojrzenie w kierunku Wyspy Północnej 
- chmury wiszą tam cały czas


Zaczynają się "klimaty" Wyspy Południowej 


Wpływamy do Marlborough Sounds 
- płyniemy wielkim promem wśród zielonych pagórków


Tak wygląda Marlborough Sounds na mapie ...



Wpłynęliśmy do ... fiordów? Otóż to nie są fjordy (teren polodowcowy) 
Tutaj jest po prostu takie wybrzeże szkierowe: wyspy i cieśniny 

Po ang. łatwiej: sounds, które są znacznie głębsze, ale i szersze niż fiordy
(np. fiordem był "Mordor" czyli Millford Sounds kilka postów wcześniej)

Wejście do jednego z naszego sound'u - tędy wpłynęliśmy


Płyniemy dalej - dużo świerków, ale to dla Nowozelandczyków duży kłopot
-  walczą  z nimi zaciekle bo wypierają rodzimą rośliność


Naturalne endemiczne wybrzeża są z daleka "gołe" - rodzaju buszu



                                                       Marlborough Sounds z lotu ptaka



Marlborough Sounds przed skokiem Baumgartnera ;)
(w lewym górnym rogu Wyspa Północna z zatoką nad którą leży Wellington)


Płyniemy majestatycznie dalej 
- tutaj poniżej na lewo "łapa Maoryskiego niedźwiedzia"


Po pewnym czasie już trudno zliczyć mijane wysepki, zatoczki etc.


Dopływamy do Picton  - wrota Wyspy Południowej 
- w sumie miasto niewielkie - więc lepsze określenie "furtka"


a tak wpływaliśmy do Picton razem z Pysią w sierpniu 2007 r. ;)  
Ech szkoda, że teraz sam  ;(


Musimy dzisiaj jeszcze przejść ok 20 km na szlaku 
a więc w drogę - przerzucamy plecaki z promu na motorówkę 


Teraz płyniemy znacznie szybciej - plan jest taki: 
wypływamy na koniec 70 km szlaku i wracamy pieszo  -  przez 3 dni ;)


Tak wygląda szlak: zaczynamy od Ship Cove (na samej górze po prawo) 
i kończymy w Anakiwa (lewy dół)


Póki co nie myślimy, czy uda się wrócić promem w niedzielę wieczorem do Wellington 
- cieszymy się piątkowym popołudniem


W międzyczasie bosman bardzo nalegał abyśmy zaczęli od Resolution Bay, 
bo wg niego nie zdarzymy przed mrokiem do bazy w Camp Bay 
- niechętnie się zgodziliśmy - a więc hopa - plecaki na ląd


Żegnamy naszą motorówkę i troskliwego bosmana 
- a może chciał tylko zaoszczędzić na ropie?


Pierwsze wrażenia pozytywne - czysta woda - ale nie ma czasu na kąpiel

Ruszamy - według znaków poniżej bosman "oszczędził" nam 1,45 marszu 
i 4 km wspinaczki i zejścia z góry (Ship Cove)
- może jednak nie ropę mu chodziło ?

Tak czy siak, mamy do przejścia dzisiaj 22,5 km i 6 h z kwadransem - nie ma co czekać ...

 Wylądowaliśmy tutaj o 15h (czyli o 3h nad ranem w Warszawie) 
- przynajmniej nikt się nie martwi, bo wszyscy w Polsce śpią ;)


Tak wygląda piątkowy marsz - z Resolution Bay do Punga Cove Resort  
(Punga, Punga łatwo zapamiętać ;) 


Ale na początku zatrzymały nas przeooogromne paprocie 
- byłem, jestem i będę nimi po prostu zauroczony


Popatrzcie sami jakie to wysokie drzewa - oczywiście nowozelandzkie endemity 


Paprociowe krajobrazy i spojrzenia na zatokę - po prostu Jurassic Park 


Idziemy, idziemy i tylko sobie krajobrazy oglądamy


I toń wody się zmienia w miarę jak Słońce przemieszcza się na zachód

Nasz paprociowy szlak 


I lazur wody - od czasu do czasu małe przystanie - tutaj to ludzie mają święty spokój ...


Podczas postoju przyszedł do nas mały ptaszek - ktoś może rozpoznaje co to za nielot ?


Paprocie jak paprocie - ale ta ich wielkość ...


Nowa Zelandia to cywilizowany kraj - kładki z siatką antypoślizgową 
i max. 5 osób może przechodzić równocześnie.


A gdzie kładki nie można położyć to jest most wiszący - 
Departament Konserwacji dba o bezpieczeństwo turystów.


Paprociowa dżungla 


Ktoś porzucił ciągnik jakieś 50 lat temu 


Była tu kiedyś wioska pracowników kopalni antymonu - założonej w 1874 
Poniżej jeden z osadników - teraz tutaj jest daleko do cywilizacji
a w XIX w. to "diabeł mówił dobranoc"



Słońce chyli się już ku zachodowi.


a za tym zakrętem jest już Punga Cove Resort - pierwszy dzień zakończony 


A na koniec oczywiście stek - oczywiście medium rare ;)


już wkrótce dzień drugi wyprawy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz