Strony

niedziela, 2 grudnia 2012

W drugiej połowie XI przyszedł czas zaprezentowania mojego opracowania (tzw. paper'a) 
na seminarium naukowym w Uniwersytecie Victorii 
(Marcin prezentował swoje badania w kolejnym tygodniu)

W School of Economics and Finance jest zasada, 
że średnio dwa razy w miesiącu jest przewidziane 1,5 h wystąpienie pracownika uniwersyteckiego/gościa w celu prezentacji własnych badań przed szerokim audytorium: profesorów, wykładowców i doktorantów Uniwersytetu Victoria. 

- w trakcie prezentacji zadawane jest mnóstwo pytań, 
gdyż atmosfera jest swobodna i można przerywać prowadzącemu w każdym momencie.


Organizacja jest bardzo kompleksowa 
- informacja o seminarium jest wcześniej wyświetlana na wszystkich ekranach na Uniwersytecie. 
Oprócz tego są szczegółowe ogłoszenia o osobie występującej na seminarium (poniżej)

Moim opiekunem był prof. Michael Keefe, który kilka dni przed seminarium ustalił ze mną agendę. 


A wyglądała ona tak:

11.00 - 11.30 indywidualne spotkanie organizacyjne
11.30 - 12.30 brunch z kadrą naukową w bistro Funny Annie
12.30 - 14.00 wystąpienie
14.00 - 17.00 godzinne indywidualne spotkania z profesorami po prezentacji


Tytuł mojego wystąpienia: 
Uwarunkowania racjonowania kredytu w relacji banku z przedsiębiorstwami 
na podstawie badań empirycznych

Muszę przyznać, że pytań było nadspodziewanie dużo - ok. 20-25 
i do tego wywiązywały się lokalne dyskusje.


Wszystko poszło wg planu - a więc około 35 slajdów skończyłem równo o 14.00 
(tj. 2.00 w Warszawie) - cenne doświadczenie :)


Seminarium zakończone - czas na kolejną podróż w ramach przedłużonego weekendu. 

Tym razem opuszczamy Nową Zelandię, aby odwiedzić najbliżej sąsiadujący kraj na północy 
(ok. 2,5 tys. km), tj. wyspy Fidżi.


Bezpośredni lot Air Pacyfic do Nadi był z Auckland (relacja w poprzednim poście).


W samolocie standardowy formularz o tzw. biosecurity tj. czy wwożę jakiekolwiek jedzenie, zwierzęta i produkty zwierzęce, krew i takie tam płyny organiczne, sprzęt wykorzystywany w kontakcie ze zwierzętami  ziemię, skały i sprzęt biwakowy 
i czy w ostatnich 30 dniach byłem w lesie ;)

Natomiast pytania o zdrowie nas po prostu "rozbroiły". Pierwsze czy mamy Holy Water 
(w dosłownym tłumaczeniu woda święcona, ale to musiałoby coś innego) 

ale drugie pytanie to już prawdziwy ewenement:

Czy jesteś w posiadaniu ludzkich szczątek (prochów)?

Później dowiedziałem się, że jeszcze do XIX w. na wyspach Fidżi praktykowany był kanibalizm - może więc chodziło o to, czy nie wwoziliśmy uda lub paluszków ludzkich do przegryzienia ;)


I w tak nastroju wesołych kanibalów oglądaliśmy zachód słońca nad Pacyfikiem 
(lub inaczej wschód słońca w Polsce)


Na Fidżi dotarliśmy późnym wieczorem 
- z samolotu widzieliśmy wiele rozpalonych ognisk na wyspie
- może więc ten kanibalizm wciąż ma się dobrze ;)

Ponieważ latarnie na Fidżi są bardzo nieliczne, a więc było zbyt ciemno na zdjęcia,
ale dostatecznie jasno, aby zobaczyć, że ekonomicznie Fidżi na tle Nowej Zelandii to jak: 
Ukraina wobec Niemiec,
a klimatycznie: Egipt wobec Polski.

Ponieważ klimat tropikalny (niedaleko jest Tropic of Capricorn, tj. zwrotnik Koziorożca)
to następnego dnia zostaliśmy namówieni na mleko kokosowe 
-  w sumie bardzie przypominało wodę niż mleko 
nic szczególnego (może dostaliśmy trefny towar jako kompletni laicy).


BULA ;)


Fakt, że tych kokosów na plamach było całkiem dużo


Plaża na głównej wyspie dosyć szara, a woda mętna 
- widać wulkaniczny charakter wyspy Viti Levu. 


Za to tubylcy bardzo przyjaźni - cały czas wołają do nas: Bula! 
więc grzecznie odpowiadamy: Bula!
Przyjeżdżają na plażę całymi rodzinami.


Wycieczkę wzdłuż plaży utrudniały ujścia lokalnych rzek,
ale temperatura wody jak w basenie: ok 25-27 st.


Poniżej reprezentantka drugiej mniejszości etnicznej ale napływowej tj. Hindusów, 
których Anglicy sprowadzili jako tanich robotników na polach trzciny cukrowej. 

Fidżi uzyskało niepodległość całkiem niedawno, bo w 1970 r. i od tego czasu było 
tutaj już ze trzy zamachy stanu.

Obecnie autochtoni i Hindusi nie wciąż nie darzą się sympatią m.in. Hindusi są bardziej przedsiębiorczy, a więc bogatsi, a przecież są ludnością napływową.

Poniżej hinduska sprzedawczyni ananasów 
- smaku nie da się opisać, słodki, soczysty, ożywczy 
po prostu świeżo obrany ananas.


Pomimo zamkniętej bramy udało się też zobaczyć las tropikalny 
w tzw. Ogrodach Śpiącego Olbrzyma (Garden of Sleeping Giant).

Zapraszam:









W samym Nadi jest świątyni hinduistyczna, czyli skrzyżowanie komiksu z cepelią.


Co by nie myśleć o hinduistycznych wierzeniach - trzeba uszanować zasady: 
zwiedzanie tylko boso i bez zdjęć w środku.

Darowaliśmy sobie tylko zakup talerza cytrusów, aby złożyć przy ołtarzu wybranego bożka
 jak to czynią miejscowo parafianie.




Na koniec pożegnała nas procesja w akompaniamencie piszczałek o wściekle wysokich dźwiękach.


A wieczorem w hotelu obok był pokaz:
 bula tancerzy


i bula tancerek


z bula ogniem.


Koniec I części relacji 

BULA !! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz