W drugiej połowie XI przyszedł czas zaprezentowania mojego opracowania (tzw. paper'a)
na seminarium naukowym w Uniwersytecie Victorii
(Marcin prezentował swoje badania w kolejnym tygodniu)
W School of Economics and Finance jest zasada,
że średnio dwa razy w miesiącu jest przewidziane 1,5 h wystąpienie pracownika uniwersyteckiego/gościa w celu prezentacji własnych badań przed szerokim audytorium: profesorów, wykładowców i doktorantów Uniwersytetu Victoria.
że średnio dwa razy w miesiącu jest przewidziane 1,5 h wystąpienie pracownika uniwersyteckiego/gościa w celu prezentacji własnych badań przed szerokim audytorium: profesorów, wykładowców i doktorantów Uniwersytetu Victoria.
- w trakcie prezentacji zadawane jest mnóstwo pytań,
gdyż atmosfera jest swobodna i można przerywać prowadzącemu w każdym momencie.
gdyż atmosfera jest swobodna i można przerywać prowadzącemu w każdym momencie.
Organizacja jest bardzo kompleksowa
- informacja o seminarium jest wcześniej wyświetlana na wszystkich ekranach na Uniwersytecie.
Oprócz tego są szczegółowe ogłoszenia o osobie występującej na seminarium (poniżej)
Moim opiekunem był prof. Michael Keefe, który kilka dni przed seminarium ustalił ze mną agendę.
A wyglądała ona tak:
11.00 - 11.30 indywidualne spotkanie organizacyjne
11.30 - 12.30 brunch z kadrą naukową w bistro Funny Annie
12.30 - 14.00 wystąpienie
14.00 - 17.00 godzinne indywidualne spotkania z profesorami po prezentacji
Tytuł mojego wystąpienia:
Uwarunkowania racjonowania kredytu w relacji banku z przedsiębiorstwami
na podstawie badań empirycznych
Muszę przyznać, że pytań było nadspodziewanie dużo - ok. 20-25
i do tego wywiązywały się lokalne dyskusje.
Wszystko poszło wg planu - a więc około 35 slajdów skończyłem równo o 14.00
(tj. 2.00 w Warszawie) - cenne doświadczenie :)
Seminarium zakończone - czas na kolejną podróż w ramach przedłużonego weekendu.
Tym razem opuszczamy Nową Zelandię, aby odwiedzić najbliżej sąsiadujący kraj na północy
(ok. 2,5 tys. km), tj. wyspy Fidżi.
Bezpośredni lot Air Pacyfic do Nadi był z Auckland (relacja w poprzednim poście).
W samolocie standardowy formularz o tzw. biosecurity tj. czy wwożę jakiekolwiek jedzenie, zwierzęta i produkty zwierzęce, krew i takie tam płyny organiczne, sprzęt wykorzystywany w kontakcie ze zwierzętami ziemię, skały i sprzęt biwakowy
i czy w ostatnich 30 dniach byłem w lesie ;)
Natomiast pytania o zdrowie nas po prostu "rozbroiły". Pierwsze czy mamy Holy Water
(w dosłownym tłumaczeniu woda święcona, ale to musiałoby coś innego)
ale drugie pytanie to już prawdziwy ewenement:
Czy jesteś w posiadaniu ludzkich szczątek (prochów)?
Później dowiedziałem się, że jeszcze do XIX w. na wyspach Fidżi praktykowany był kanibalizm - może więc chodziło o to, czy nie wwoziliśmy uda lub paluszków ludzkich do przegryzienia ;)
I w tak nastroju wesołych kanibalów oglądaliśmy zachód słońca nad Pacyfikiem
(lub inaczej wschód słońca w Polsce)
Na Fidżi dotarliśmy późnym wieczorem
- z samolotu widzieliśmy wiele rozpalonych ognisk na wyspie
- może więc ten kanibalizm wciąż ma się dobrze ;)
Ponieważ latarnie na Fidżi są bardzo nieliczne, a więc było zbyt ciemno na zdjęcia,
ale dostatecznie jasno, aby zobaczyć, że ekonomicznie Fidżi na tle Nowej Zelandii to jak:
Ukraina wobec Niemiec,
a klimatycznie: Egipt wobec Polski.
Ponieważ klimat tropikalny (niedaleko jest Tropic of Capricorn, tj. zwrotnik Koziorożca)
to następnego dnia zostaliśmy namówieni na mleko kokosowe
- w sumie bardzie przypominało wodę niż mleko
- nic szczególnego (może dostaliśmy trefny towar jako kompletni laicy).
BULA ;)
Fakt, że tych kokosów na plamach było całkiem dużo
Plaża na głównej wyspie dosyć szara, a woda mętna
- widać wulkaniczny charakter wyspy Viti Levu.
Za to tubylcy bardzo przyjaźni - cały czas wołają do nas: Bula!
więc grzecznie odpowiadamy: Bula!
Przyjeżdżają na plażę całymi rodzinami.
Wycieczkę wzdłuż plaży utrudniały ujścia lokalnych rzek,
ale temperatura wody jak w basenie: ok 25-27 st.
Poniżej reprezentantka drugiej mniejszości etnicznej ale napływowej tj. Hindusów,
których Anglicy sprowadzili jako tanich robotników na polach trzciny cukrowej.
Fidżi uzyskało niepodległość całkiem niedawno, bo w 1970 r. i od tego czasu było
tutaj już ze trzy zamachy stanu.
Obecnie autochtoni i Hindusi nie wciąż nie darzą się sympatią m.in. Hindusi są bardziej przedsiębiorczy, a więc bogatsi, a przecież są ludnością napływową.
Poniżej hinduska sprzedawczyni ananasów
- smaku nie da się opisać, słodki, soczysty, ożywczy
po prostu świeżo obrany ananas.
Pomimo zamkniętej bramy udało się też zobaczyć las tropikalny
w tzw. Ogrodach Śpiącego Olbrzyma (Garden of Sleeping Giant).
Zapraszam:
W samym Nadi jest świątyni hinduistyczna, czyli skrzyżowanie komiksu z cepelią.
Co by nie myśleć o hinduistycznych wierzeniach - trzeba uszanować zasady:
zwiedzanie tylko boso i bez zdjęć w środku.
Darowaliśmy sobie tylko zakup talerza cytrusów, aby złożyć przy ołtarzu wybranego bożka
jak to czynią miejscowo parafianie.
Na koniec pożegnała nas procesja w akompaniamencie piszczałek o wściekle wysokich dźwiękach.
A wieczorem w hotelu obok był pokaz:
bula tancerzy
i bula tancerek
z bula ogniem.
Koniec I części relacji
BULA !! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz