Strony

niedziela, 27 stycznia 2013

Alfabet nowozelandzki B jak ...

Bay of Plenty 
Bardzo malownicza część Wyspy Północnej z regionem administracyjnym o tej samej nazwie. Nazwa nadana przez James Cook'a, który w trakcie wyprawy odkrywczej wzdłuż Nowej Zelandii był zadziwiony ogromnymi zapasami żywności w maoryskich wioskach w tym regionie w 1769 r. 
W sumie był to efekt kontrastu wobec wcześniejszych negatywnych doświadczeń Cook'a w zatoce nieco na południowy wschód, tj. Poverty Bay (gdzie napotkał na duże problemy w zdobyciu aprowizacji od Maorysów, które doprowadziły do potyczek zbrojnych z autochtonami). Co ciekawe, w Poverty Bay James Cook postawił stopę w Nowej Zelandii jako pierwszy Europejczyk - 7 października 1769 r. 


Bay of Plenty jest bardzo malownicze ;) 





A jest to obszar bardzo aktywny sejsmicznie z największymi skupiskami Maorysów - o czym więcej podczas relacji z Rotoruy




...i wieloma atrakcjami w aktywnym spędzaniu wolnego czasu 
- jak to w Nowej Zelandii ;)






Bank Penisula

Niezwykły półwysep na malowniczej Wyspie Południowej - ok. 80 km od Christchurch (największego miasta Wyspy Południowej). Półwysep Bank powstał - jak większość atrakcji krajobrazowych Kraju Kiwi - jako efekt działalności wulkanicznej powstał ok 10 mln temu. Jego nazwa została nadana na cześć botanika z wyprawy J. Cooka, podczas której po raz pierwszy dokładnie opisano Nową Zelandię.



Niezwykła jest historia geologiczna tego terenu - półwysep został utworzony przez dwa zachodzące na siebie wulkany Lyttelton (na północnym zachodzie) i Akaroa (na południowym wschodzie) poddane intensywnym zjawiskom erozji morskiej.
Pod wpływem erozji wysokość wulkanów obniżyła się do połowy oryginalnej wysokości, a doliny zostały zalane wodą morską po podniesieniu poziomu Oceanu.


Poniżej zdjęcie pokazujące efekty tsunami z 1868 r. Okazuje się, że w swojej długiej historii wybrzeża Nowej Zelandii wielokrotnie były niszczone przez pacyficzne tsunami - świadczą o tym warstwy morskiego piasku i skorupiaków znajdowane wiele kilometrów od wybrzeży. 




Na półwyspie znajdują się dwa duże porty o nazwach odpowiadających nazwom wulkanów, przy czym Akaroa jest jedynym miejscem kolonizacji francuskiej w Nowej Zelandii.



Bungy Jumping
Mała Nowej Zelandia spopularyzowała na świecie bungy jumping, który bardzo dobrze odzwierciedla pełny swobody, fantazji i ryzyka duch życia w Kraju Kiwi. Sama nazwa wywodzi się z elastycznych pasków, używanych do zabezpieczania bagaży podczas podróży samolotem.



Funkcjonują dwie równoważne nazwy “Bungy” or “Bungee” dla określenia tego sportu ekstremalnego. Bungee jest nazwą typowo brytyjską wywodzącą się kręgu studentów angielskiego Oxfordu - 1 kwietnia 1979 czterech z nich skoczyło z Clifton Suspension Bridge na gumowych sznurkach. Jednak ponieważ Nowa Zelandia jest kolebką współczesnego Bungy, to obowiązuje pisownia z Kraju Kiwi - a więc Bungy 

Pierwsze komercyjne skoki zostały zapoczątkowane całkiem niedawno bo w 1988 r. na Wyspie Południowej koło Queensland z mostu podwieszanego nad rzeką Kawaru - wysokość to 43 metry - tylko ;)



Sam most jest znacznie starszy, gdyż został skonstruowany w okresie gorączki złota w 1880 r.i  bardzo długo służył jak ważny szlak komunikacyjny z wybrzeżem wschodnim.


Obecnie jego przeznaczenie to tylko skoki bungy - chętnych jest zawsze wielu, więc trzeba nieraz stać w kolejce - szczególnie w sezonie letnim październik - kwiecień.

Warto podkreślić, że przed skomercjalizowaniem skoki bungy jumping były rodzajem rytualnego obrzędu inicjacyjnego na oceanicznych wyspie  Pentecost w Vanuatu. Młodzi chłopcy skakali z drewnianych konstrukcji z obwiązanymi wokół kostek linami  plecionymi z winorośli, aby udowodnić, że są prawdziwymi mężczyznami.


Obecnie najwyższy skok czeka na śmiałków w Macau Tower w Chinach – wysokość to aż 233 m





Biokontrola


Ze względu na swoje położenie geograficzne, które właściwie izoluje Nową Zelandię od całego świata, oryginalny ekosystem tego kraju był/jest bardzo osobliwy - brak naturalnych drapieżników (wilki, niedźwiedzie), groźnych gadów (węże, krokodyle), a większość endemicznych ptaków to nieloty jak słynny Kiwi lub papuga Kakapo. Co ciekawe Nowa Zelandia kiedyś,kiedyś stanowiła część Australii, a tam obecnie wszystko co się rusza to śmiertelnie gryzie, żądli etc.

Ta pełna izolacja sprawia, że Nowozelandczycy są bardzo przeczuleni na punkcie ochrony naturalnego ekosystemu, o czym można się przekonać już w samolocie do Nowej Zelandii: 


Generalnie lepiej nie kusić losu i zaznaczyć zgodnie ze stanem faktycznym - po kontroli paszportowej rozmawia się z biosecurity oficerem, który wypytuje jaki rodzaj żywności i fauny wwozimy (np. śliwki w czekoladzie, muszle). Z jego akceptacją następnie przechodzi się przez specjalne branki do wykrywania roślin i zwierząt. Jeżeli okaże się, że chcemy przewieźć coś więcej - "nielegalną" mandarynkę, jabłko lub banana:


- kary mogą być srogie (ok. 1100 PLN) bez względu czy faktycznie mamy kilogramy polskich jabłek, czy jakieś małe jabłko "zaplątało się "w bagażu podręcznym:


Problem jest w tym, że większość osób zapomina o tej żywności - po ponad 30 h podróży kilkoma samolotami percepcja ludzka jest bardzo osłabiona, ale na tym etapie biokontrola NZ nie słucha żadnych tłumaczeń ...

Oprócz bramek bagaże (wszystkie - nie tylko podręczne) są obwąchiwane przez specjalnie szkolone beagle - pocieszne pieski biegają między bagażami razem z przewodnikami i reagują nawet na zapach owoców w plecaku, które wcześniej przezornie wyrzucaliśmy lub zjedliśmy. 

Taka podwójna dawka emocji - wraz z kontrolą paszportową, gdzie też można być cofniętym do Polski jak się nie udowodni, że chcemy odwiedzić Nową Zelandię jak deklarujemy (rezerwacje biletów w hotelach, poświadczenie osób zapraszających). U mnie było łatwo, bo miałem dokumenty o stażu w Victoria University - ale i tak musiałem przedstawić informacje o bilecie powrotnym do Polski. 

Biosecurity

Kontynuując wątek ochrony endemicznego ekosystemu Nowej Zelandii, trzeba przyznać że Kiwi mają bzika na tym punkcie - dobrze o tym świadczy artykuł z "Rzeczpospolitej" z 24.01.2013 ze znamiennym tytułem "Nowa Zelandia wytępi koty?"

"Nowozelandzki biznesmen Gareth Morgan rozpoczął kampanię na rzecz Nowej Zelandii bez kotów. Jego zdaniem koty to mordercy i powinny zostać wyeliminowane. 

W Nowej Zelandii szacuje się, że koty przyczyniły się do wyginięcia dziewięciu gatunków rodzimych ptaków i mają wpływ na wyginięcie kolejnych 33, już zagrożonych. 
Dlatego nowozelandzki biznesmen, Gareth Morgan, wypowiedział kotom wojnę. Na swojej stronie internetowej prowadzi kampanię pod hasłem "Cats to go" (koty muszą odejść). Pisze tam: "Ta mała kula puchu, której jesteś właścicielem, jest urodzonym mordercą. Co roku koty w Nowej Zelandii niszczą nasze rodzime środowisko. Jeśli mamy je ocalić, koty muszą odejść".


Morgan nie przekracza granic prawa i nie namawia ludzi, by mordowali swoje koty (choć eutanazja występuje jako opcja zmniejszenia ich populacji), ale namawia Nowozelandczyków, by po śmierci swoich pupili nie adoptowali już następnego kota oraz do tego, by kotów nie wypuszczać na zewnątrz.

"Wyobraź sobie, że Nowa Zelandia roi się od zwierząt, pingwiny spacerują po plaży, kiwi przechadzają się po naszych ogrodach. Wyobraź sobie, że miasta są przepełnione śpiewem ptaków" - pisze Morgan na swojej stronie.

Nic więc dziwnego, że wielbiciele kotów, delikatnie mówiąc, nie są zachwyceni. A oni właśnie słyną z miłości do tych zwierząt. Przeciwko pomysłowi Morgana  wypowiedziało się 76 procent osób głosujących w ankiecie zamieszczonej na stronie kampanii (stan na 24 stycznia 2013).

- Mówię Garethowi Morganowi: nie wtrącaj się do naszego życia - denerwuje się Bob Kerridge, prezes Nowozelandzkiego Królewskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - Nie pozbawi nas przyjemności, jaką daje towarzystwo kota.


I choć na stronie Morgana można znaleźć statystyki, jak wyrugowanie kota mogłoby pozytywnie wpłynąć na liczebność ptaków w Nowej Zelandii, to ekolodzy alarmują, że usunięcie tych ssaków bardzo poważnie naruszyłoby ekosystem, głównie ze względu na to, że koty otrzymują pod kontrolą populację gryzoni. - Brak kotów spowodowałby ekologiczny chaos - ostrzegają naukowcy.

Dlatego Morgan idzie dalej i twierdzi: "Musimy się pozbyć kotów i szczurów, by zrealizować naszą wizję Nowej Zelandii bez szkodników".

Można stwierdzić, że w Nowej Zelandii jest prawdziwa wojna z obcymi. Główne obszary zażartej walki człowieka z naturą to:

1. dzika sosna, która została sprowadzona do NZ przed 1860 r. na plantacje i mimo, że stanowi wciąż ważny produkt eksportowy, to jednak jej "dzikie" osiedlanie się na zboczach nowozelandzki gór jest przedmiotem działań z helikopterów ... 


Naturalne zbocza powinny być "łyse", a nie pokryte gęstym sosnowym lasem 
- oto marzenie NZ ekologów:



Wykorzystywane są specjalne opryski, ręczna wycinka z desantem z helikopterów,
a nawet 
technologia satelitarna - szczególnie w malowniczym Marlborough Sounds.
Wojna totalna z sosną - poniżej mapa aktualnego frontu walki 

2. oposy (ang. possums) - sprowadzone w I połowie XIX wieku z Australii (gdzie jest to gatunek endemiczny i prawnie chroniony) przez osadników brytyjskich ze względu na ładne futerkach - w sam raz na czapki etc. W Nowej Zelandii traktowane jak plaga królików w Australii ...


21 oposów zostało wypuszczonych w okolicach Dunedin na krańcu Wyspy Południowej w 1894 r., a już 10 000 oposów odłowiono w 1912 r. co wskazuje jak dobrze opos zadomowił się w NZ. Jako całkowicie nowy drapieżnik bez naturalnych wrogów, opos w znacznym stopniu naruszył ekosystem Nowej Zelandii. Przysmakiem oposów są młode pędy drzew, które z kolei są naturalnym środowiskiem dla ptaków - często endemitów. Błyskawiczny rozrost populacji przyczynił się do degradacji drzew, takich jak Buk Południowy (występuje tylko na Półkuli Południowej).


Ponadto oposy zaczęły wzbogacać swoją dietę w jaja. Problem zaczął dotykać ptaki-nieloty zamieszkujące wspólną niszę ekologiczną - takie jak Kiwi, które i tak były już dziesiątkowane przez sprowadzone wcześniej szczury. Okazało się, że oposy stanowią również zagrożenie dla zwierząt hodowlanych (owce, bydło) przenosząc choroby zakaźne.
Oposy stały się nowozelandzkimi Gremlinami.

W 1940 roku oficjalnie wypowiedziano oposom wojnę. Rząd wydał miliony dolarów na to, by pozbyć się zwierzęcia, które sto lat temu sprowadził. Opos traktowany jest tu jako szkodnik, którego tępienie jest obowiązkiem każdego szanowanego obywatela poprzez: odstrzał, wyrafinowane pułapki, czy ... zabawy na drodze w "przejedź oposa". Oprócz "amatorskich" środków, na masową skalę stosuje się fluoroctan sodu w ramach kontroli nad oposem.


Opos ma wciąż całkiem duże znaczenie gospodarcze w Nowej Zelandii - ze skóry wytwarza się kosztowne rękawiczki do gry w golfa, a futro miesza się z wełną merynosów i produkuje rękawiczki, czapki, skarpetki i sprzedaje jako "possum-merino". To tak jakby górale w Polsce dodawali futerka kotów do wełnianych ubrań. 




Ponadto mięso oposa eksportuje się do Malezji, na Taiwan czy też do Chin, gdzie uchodzi za przysmak słynny pod nazwą "kiwi bear".

Podróżując po nowozelandzkich drogach trzeba przywyknąć do widoku rozjechanego oposa, nawet na nieutwardzonych, rzadko uczęszczanych drogach. Ba! nawet na ścieżce konnej w górach zdarza się, że opos ginie pod kołami quada! Są tacy, którzy widząc zwierzę przekraczające jezdnię celowo kierują auto w jego stronę - w wiadomym celu. Maksyma "dobry opos to martwy opos" wciąż obowiązuje. Nawet raz w szkole podstawowej dzieci bawiły się w rzut oposem ... dobrze, że martwym ;) 

Jeśli wizerunek owcy czy kiwi to dobry motyw na maskotkę, to oposa w biznesie pamiątkarskim przedstawia się jako figurkę rozjechaną kołami samochodu ze śladami opon odciśniętych na ciele.
                                                   
W 2009 ogłoszono w Nowej Zelandii sukces w walce z possumem, gdyż udało się ograniczyć populację do 30 mln z 70 mln w latach 80. XX wieku. Sukces był możliwy gdyż prawie połowę obszarów Nowej Zelandii objęto kontrolą nad oposem. Do 2026 r. planuje się opos w Nowej Zelandii ma być praktycznie wyeliminowany.
                                               
                                                  wykorzystano: http://www.kartki-z-podrozy.kocewiak.eu/2011/03/oposy.html

"Possum tree drinking" - o znaczeniu oposów w kulturze masowej świadczy nowy styl  imprezowania ;) Oposy są zwierzakami nocnymi i uwielbiają przesiadywać na drzewach. Młodzi Kiwi zaczęli robić tak samo - wspinają się na gałęzie tak jak oposy, tyle że piwem i zakąskami. W wersji kanonicznej na drzewo młodzi taszczą duże opakowanie piwa (24 butelki) i piją dotąd aż spadną z gałęzi. Wygrywa ten, który spadnie ostatni.

Picie "na oposa" popularne jest wśród nowozelandzkiej młodzieży od kilku lat, ale ostatnio głośno o nim w regionie Otago na południu Wyspy Południowej. Dziennik "Otago Daily Times" napisał niedawno, że stało się ono wręcz plagą w tamtejszych parkach i ogrodzie botanicznym. 

- Krzyki, przekleństwa, sikanie i tego typu zachowanie nie przystoi w ogrodach - skarży się dziennikowi Alan Matchett, który we władzach Otago odpowiada za parki i cmentarze. Przyznaje, że o ile kiedyś była to rzadkość, teraz strażnicy parkowi są coraz częściej zmuszeni wyganiać podpitych młodych ludzi z drzew w parkach.

Według władz Dunedin, miasta na wschodnim wybrzeżu Wyspy Południowej, "picie na oposa" zagraża rzadkim gatunkom drzew w tamtejszym ogrodzie botanicznym, z których część ma nawet po 100 lat. Problemem są też potłuczone butelki, resztki jedzenia czy wymiociny często znajdowane przez zwiedzających pod drzewami arboretum. 

Ze statystyk tamtejszego ministerstwa zdrowia wynika, że 85 proc. z liczącej 4,4 mln mieszkańców Nowej Zelandii (czyli 3,9 mln) spożywa alkohol przynajmniej raz w roku. Nadużywanie alkoholu kosztuje nowozelandzką gospodarkę 2.3 mld dolarów nowozelandzkich rocznie z tytułu nieobecności w pracy, chorób czy zgonów. 

Jako że Nowa Zelandia jest stosunkowo młodym krajem, to i alkohol pije się tam dopiero od 1773 roku. Wówczas bowiem pierwsze piwo uwarzyli we Fiordlandzie marynarze ze statku kapitana Cooka, który odkrył na nowo Nową Zelandię dla korony brytyjskiej. Maorysi zjadali wprawdzie okazjonalnie Białych, ale nie znali używek.

Co ciekawe, czynnikiem według "Medical Journal", który napędza picie wśród młodych Kiwi jest ... sport. Wychowani w domach, gdzie panują dość surowe obyczaje młodzi, piją głównie po treningach albo imprezach w klubach sportowych, do których masowo należą. 
Na podstawie Gazeta Wyborcza, 6.05.2012 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz